Urodził się 4 lipca 1900 roku we wsi Laszki Długie, powiat Jarosław na Podkarpaciu, w biednej rodzinie chłopskiej. Miał sześcioro rodzeństwa. Ojciec wyjechał „za chlebem” do Ameryki, gdzie zginął w wypadku przy pracy. Sytuacja rodziny stała się tragiczna. Wtedy młody chłopiec Józef wyruszył do miasta, by zdobyć zawód. Skończył najpierw szkołę ludową, a potem uczył się rzemiosła koszykarskiego. Ta umiejętność – jak później wspominał – uratowała mu życie w obozie koncentracyjnym. Następnie ukończył gimnazjum w Krakowie i seminarium u Ojców Salezjanów w Oświęcimiu, gdzie był jednym z najlepszych uczniów. Poznał język niemiecki i biegle się nim posługiwał.
Uczył się łaciny i greki, poznał zasady muzyki. W roku 1923 ukończył Seminarium Nauczycielskie w Sandomierzu i rozpoczął pracę nauczyciela w gminnej szkole w Ochoży w powiecie chełmskim. Przepracował tam 12 lat ze swoją żoną Marią z domu Bancerz, też nauczycielką. W 1935 roku objął stanowisko kierownika szkoły w Zielonej, pow. Mława, a następnie był nauczycielem w Krzczonowie. W tym czasie wybuchła wojna i w kwietniu 1940 roku został aresztowany. Najpierw wywieziono go do obozu w Działdowie, potem do Dachau, a w maju 1940 roku do obozu śmierci w Gusen. Dzięki uporowi i woli przetrwania, nie załamał się i przeżył pięć lat ciężkiej niewoli. W maju 1945 roku po opuszczeniu obozu był w stanie skrajnego wyczerpania, ważył zaledwie 33 kg.
Po wojnie wrócił do Krzczonowa i spotkał się z żoną. Przez 5 lat pracowali w krzczonowskim gimnazjum, a później przenieśli się do Milejowa. Byli lubiani przez młodzież i szanowani przez społeczeństwo. W 1952 roku awansował na dyrektora Szkoły Podstawowej i Liceum Ogólnokształcącego w Józefowie. Stanowisko to pełnił do 1956 roku. Został zapamiętany jako bardzo pracowity, systematyczny i dokładny nauczyciel. W tym czasie zaczął chorować – odezwały się lata spędzone w obozie. Powrócił do Krzczonowa i zajął się działalnością społeczną w ognisku nauczycielskim i innych organizacjach Jego pasją była muzyka i śpiew. Prowadził zespoły muzyczne, komponował i pisał teksty. Treścią utworów było piękno Krzczonowa i lubelskiej wsi. Zmarł w kwietniu 1981 roku.
Opr. Henryk Byra na podstawie eseju Elżbiety Nogi w „Dziejach Krzczonowa” i wspomnień wnuka Pawła Orleckiego
Krzczonów, 21.X.74 r.
Droga Zeniu,
Serdecznie dziękuję za miły list z dnia 16 bm., który przed kilkoma dniami otrzymałem. Jeszcze raz pragnę podziękować Ci za niespodziewane i miłe odwiedziny w dniu 13.X.74, których – jak się orientuję – byłaś główną inspiratorką, a które sprawiły mi ogromną radość. Jest faktem, że człowiek w każdą swoją pracę – często nawet podświadomie – wkłada cząstkę własnego serca. I gdy po wielu latach okazuje się, że ten wkład znalazł u osób, z którymi się styka, a w tym wypadku u moich uczniów – należyty i serdeczny oddźwięk, wówczas to właśnie jest powodem do szczerej radości i niejakiej dumy z dobrze spełnionego obowiązku. I nie będzie chyba z mojej strony przesadą, że w każdym człowieku zostaje jakaś cząstka duszy i serca dawnego nauczyciela. I to jest dobrze. I tak być powinno. Cieszę się, że żyjesz pełnią życia i masz z niego zadowolenie. Wynika to z Twego listu. Do kolegów, którzy wraz z Tobą odwiedzili mnie, piszę równocześnie. Przepraszam, że od razu nie pisałem. Nie czułem się zbyt dobrze. Dziękuję Ci serdecznie za deklarowaną pomoc dla mnie. Ale naprawdę jej nie potrzebuję i zresztą nawet nie wiem w czym ona mogłaby się wyrażać. Najwyżej jeśli od czasu do czasu napiszesz do mnie parę słów, będzie to dla mnie wielka przyjemność. Oczywiście jeśli będziesz miała ochotę i czas.
Mieszka w Warszawie mój syn Stanisław Orlecki (zmienił nazwisko). Jest magistrem, inżynierem. Jeślibyś chciała kiedy do niego zadzwonić, bardzo bym się ucieszył i on też. Ponieważ ma pracę wyjazdową, zastać go można tylko w sobotę i niedzielę.
Przepraszam, że zwracam się do Ciebie przez „ty”, ale korzystam z Twego upoważnienia. To mi zresztą przypomina dawne czasy i młodość.
Przesyłam Ci serdeczne pozdrowienia i dziękuję za pamięć.
Józef Gamoń