– wspomnienia Pani Danuty Jóźwiak
Pani Danusiu, jakie to ścieżki zawiodły Panią do Józefowa?
Nie były zbyt kręte, poznałam Józka i on mnie tutaj przyprowadził. Poznaliśmy się w wakacje 1959 roku. Skończyłam wtedy Liceum Pedagogiczne w Szczebrzeszynie i dostałam nakaz pracy do Kotlic pod Zamościem. Tam jeszcze nie było szkoły podstawowej, a ja miałam utworzyć ją od podstaw. Z tego kłopotu, bo to było zadanie ponad moje siły i umiejętności, wybawiła mnie praktyka w Bełżcu, a stamtąd trafiłam do Józefowa.
Czyli od początku znajomości łączyła Was turystyka?
Jednak na pierwszym miejscu było uczucie, a po nim wspólne zainteresowania. Pamiętam, że sporo wędrowaliśmy. Nie tylko po Roztoczu, ale i dalej. Byliśmy – oczywiście z młodzieżą – w Tatrach na „Szlaku Orlich Gniazd”, pod Grunwaldem w rocznicę bitwy w 1978 roku i na Śląsku na rajdzie „Azymut Huta Katowice”. Nasze Liceum reprezentowało wtedy Województwo Zamojskie.
Wiem, że uczyła Pani matematyki…
Ale moim pierwszym marzeniem była farmacja. Podobała mi się apteka w Radecznicy, gdy kiedyś zachorowałam na oczy i aptekarz polecił mi jakieś krople, które pomogły. Żeby studiować farmację, trzeba było znać łacinę, a tej uczono w liceum w Zamościu. Wyjazd tam na naukę wiązał się z większymi kosztami, na co nie było stać moich rodziców. Pozostało więc Liceum w Szczebrzeszynie, które było bliżej mojej rodzinnej wioski Podborcze.
A jakie były początki Pani w roli pedagoga?
Zaczynałam od nauczania w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Wtedy był system 11-klasowy. Dostałam klasę, w której było 50 uczniów. Na szczęście po miesiącu została ona podzielona i prowadziliśmy obie klasy razem z Panią Genowefą Buczek. Dopiero potem zdecydowałam się na studia zaoczne. Pamiętam, że najpierw na studia matematyczne na UMCS zapisali się Pani Eleonora Osuch i dyrektor Stefan Szymczak, a rok później ja też postanowiłam zdobyć stopień magisterski. Pamiętam, że mój zamiar zdziwił Pana Szymczaka, ale po pięciu latach miałam satysfakcję, bo na dyplomie widniała piątka.
No i to pewnie przyczyniło się do Pani awansu na dyrektora Liceum?
Raczej to było wyzwanie, gdyż nastały trudne lata dla szkoły. Przejęłam dyrektorstwo od Pani Feliksy Kobylarz w 1982 roku. Młodzieży było sporo, bo chodzili tutaj uczniowie z Krasnobrodu, Łukowej, Aleksandrowa i innych okolicznych miejscowości. Internat pękał w szwach, a budynek Liceum – jak to się mówi – zaczął się sypać. Stropy drewniane, piece kaflowe, dziurawy dach, podłoga z desek nasączonych ropą, ubikacje w osobnym budynku, bez wody. Konieczny był generalny remont. A gdzie pomieścić uczniów?
Ale jakoś sobie Pani poradziła…
Dzięki dużemu wsparciu rodziców i ówczesnych władz gminy, w tym naczelnika Pana Mieczysława Papiernika i Pana Andrzeja Lefanowicza. Powstał komitet społeczny, który postanowił, by najpierw rozbudować szkołę podstawową i tam przenieść liceum. Dużą aktywnością wykazywał się szczególnie Pan Jan Kolaszyński, który był przewodniczącym komitetu. Zawsze mogłam liczyć na dobrą współpracę z rodzicami.
Był problem z niektórymi materiałami, bo wtedy kupowało się na przydział. Pamiętam, że szczególnie trudno było z blachą na dach. Ale znaleźliśmy takie wyjście, że niektórzy rodzice byli rolnikami i oni łatwiej dostawali przydział. Od nich blachę odkupowała szkoła. Cała ta operacja musiała być prowadzona w dyskrecji, bo takie praktyki wtedy były zabronione. Jeszcze utkwił mi w pamięci taki szczegół, że po przeniesieniu liceum do budynku szkoły podstawowej nie mieliśmy szatni. Chcieliśmy postawić zwykłe drewniane wieszaki na korytarzu na drugim piętrze, ale był problem z haczykami do tych wieszaków, bo nigdzie nie można było ich kupić. Sprawa trafiła do województwa, no i haczyki dostaliśmy z kuratorium.
Ten remont utkwił Pani w pamięci, a czy były jakieś inne wydarzenia w życiu liceum?
Za moich czasów kierowałam też Liceum Rolniczym, które działało równolegle do Liceum Ogólnokształcącego. To był taki eksperyment narzucony z góry. Uczniowie tego liceum mieli dodatkowe przedmioty związane z rolnictwem oraz praktykę na polach tzw. „Resztówki” pod Hamernią. Matury wszyscy zdawali razem. Jednym z absolwentów tego liceum jest obecny profesor KUL ksiądz Mirosław Sitarz.
Uczniów nie brakowało, to pewnie i kadra musiała być liczna?
Obsada wszystkich przedmiotów była pełna i stabilna. Przeważali młodzi nauczyciele, pełni zapału do pracy. Mieliśmy bardzo dobre kontakty. Przy okazji wieczorków tanecznych dla uczniów, organizowaliśmy też spotkania przy muzyce w gronie nauczycielskim. Młodzież szła spać a my się bawiliśmy.
Przypomnę nasz skład: język polski – Janina Bardak, Teresa Maniuk i Izabela Wróbel, która była też kierowniczką internatu; matematyki uczyła Eleonora Osuch i ja, chemii – Henryk Czapla, historii – Jan Duda i Alicja Martyn; geografii – Feliksa Kobylarz i Maria Zaśko; biologii – Zygmunt Wróbel, fizyki – Józef Cap, Krystyna Burda, Władysław Kopciewicz i Maria Kowalczuk (z d. Herc); języka niemieckiego – Zofia Bębenek i Zygmunt Wróbel; plastyki i techniki – Elżbieta Żukowska, wuefu – mój mąż Józef Jóźwiak, Jan Borsuk i Barbara Madej.
Czasy Pani dyrektorowania to lata 1982 – 1989. Czy wtedy mówiło się o patronie Liceum?
To były lata przemian społecznych w kraju. Postanowiono zmienić patrona liceum, którym był Józef Dechnik, działacz lewicowy
z Biłgoraja, zasłużony dla rozwoju tego miasta i powiatu. Otrzymaliśmy propozycję zmiany nazwy na liceum ONZ, ale takie imię nie było adekwatne do naszych warunków i potem skorzystało
z niego liceum w Biłgoraju. Ja proponowałam nadanie imienia Ignacego Paderewskiego, pianisty, kompozytora i działacza państwowego, który przyczynił się do odzyskania niepodległości Polski w 1918 roku. Ale z kolei ta kandydatura niezbyt chętnie przyjęta została przez ówczesne władze oświatowe. No i później to się odwlekło i w rezultacie szkoła została bez patrona.
Stowarzyszenie Wychowanków też zajmowało się tą sprawą, a nawet Koleżanka Zosia Haczykowska przygotowała projekt sztandaru, ale ciągle brakowało patrona.
Mówiliśmy o kadrze a warto też wspomnieć uczniów. Którzy utkwili Pani w pamięci?
Jest ich spora gromadka i z wieloma utrzymuję kontakty czy to przy okazji zjazdów, spotkań klasowych, a także rajdów. Czasem do mnie dzwonią i odwiedzają w Józefowie. Większość z nich ukończyła studia, a niektórzy są pracownikami na uczelniach, jak Jadwiga Lal – matematyczka, Ala Buczek – profesor na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie czy Eugeniusz Grela – profesor na Uniwersytecie Przyrodniczym w Lublinie, Teresa Podolak jest stomatologiem, Anna Bobik ukończyła Szkołę Główną Handlową w Warszawie, Waldemar Kostrubiec został księdzem, Leszek Laszczak i Andrzej Knap dostali szlify oficerskie, mam trzech absolwentów Politechniki Warszawskiej – Marian Pastuszek, Krzysztof Senderek i mój syn Wojtek, którego też uczyłam, ale wcale nie miał taryfy ulgowej. Dodam, że dobrze zapamiętałam jednego „basałyka”, jak to mówił Józek, który o mało co nie spalił internatu. Zrobił koledze w nocy taki żart, który pewnie znał ze wsi, bo to robili chłopcy pasący krowy i jak któryś zasnął przy ognisku, to mu wkładali skrawki papieru między palce od nóg i podpalali. Wtedy budził się i intensywnie machał nogami. To się nazywało „rowerek”. Od iskry zaczął się tlić materac, ale dzięki czujności profesora Zygmunta Wróbla, który też mieszkał w internacie i poczuł swąd, udało się pożar ugasić w zarodku. „Delikwent” przyznał się do winy, wyraził głęboką skruchę, dostał karę w postaci obniżonej oceny ze sprawowania i do końca nauki nie było z nim żadnych wychowawczych problemów.
Pewnie najsympatyczniejsze są spotkania na corocznym rajdzie, który nosi imię Pani męża – Profesora Józefa Jóźwiaka?
Czuję się nawet mile zaszczycona, bo noszę tytuł komandora rajdu. Pomysł upamiętnienia mego męża, o ile wiem zgłoszony przez absolwenta liceum Franciszka Mariana Grabowskiego – profesora Politechniki Rzeszowskiej, jest jakby przedłużeniem naszego małżeństwa. Gdy idę ścieżkami Roztocza, to przypominają mi się wspólne wędrówki sprzed lat. Ten rajd jest tym bardziej bliski memu sercu, bo zawsze są ze mną nasze dzieci: Małgosia i Wojtek, do nich dołączyli ich dzieci, czyli czwórka moich wnuków, a w ubiegłym roku była też dziewięciomiesięczna prawnuczka – Helenka, jeszcze na wózku, bo za mała by dreptać po ścieżkach.
Pani Danusiu, bardzo dziękuję za rozmowę i życzę wielu miłych zdarzeń na różnych ścieżkach życia oraz na tegorocznym rajdzie.
Ja też dziękuję i serdecznie zapraszam uczniów, absolwentów, przyjaciół oraz wszystkich, którzy lubią wędrować po Roztoczu
i śpiewać przy ognisku na 23. rajd, który w tym roku odbędzie się
w dniach 21 i 22 września.
Rozmawiał Henryk Byra